Czy zjadła ich „Trema”? Recenzja premiery w Teatrze Komedia

„Trema” zawitała na deski Teatru Komedia 8 września 2018 r. Jest to sztuka opowiadająca o aktorach, palecie ich zachowań, wad oraz zalet; o tym z jakimi problemami spotykają się oni w swoim zawodzie. Aktorska profesja nie jest łatwa. Różne osobowości w życiu, na scenie muszą znaleźć wspólny język, który pozwoli, że sztuka przemówi, stanie się hitem i przez wiele miesięcy nie zejdzie z afisza. Ogrom presji oraz charakter artystyczny muszą znaleźć ujście w ekspresji. A ta przecież wyrażana jest różnie. Tak samo jak i różnie każdy z nas reaguje na tremę. Najważniejsze jest jednak aby wydarzenia, które ją determinują nie zamieniły się w traumę.

Reżyserii „Tremy” w Teatrze Komedia podjął się John Weisgerber. W sztuce spotykamy aktorów, którzy właśnie przygotowują się do premiery w niewielkim kanadyjskim teatrze. Od pomyślności premiery zależy bardzo wiele. Począwszy od kondycji finansowej samego teatru, poprzez karierę zachodzącej już gwiazdy teatru, której dwie ostatnie kreacje okazały się klapą (w tej roli Katarzyna Kwiatkowska), aż do reżysera, który żywi nadzieję wyjechania ze sztuką do Ameryki (Jan Jankowski). Marzenia o sławie i pieniądzach nie są jednak najważniejsze dla wszystkich. Część aktorów woli bowiem pozostać jedynie na lokalnym rynku teatralnym jednocześnie mierząc się ze swoją małostkowością poprzez próbę dyskredytacji kolegów (rolę takiego aktora odgrywa Przemysław Sadowski). Jeszcze innych stres paraliżuje tak, że zapominają tekstu (Robert Rozmus). Na domiar złego wszystko stara się ogarnąć pedantyczna inspicjentka (Katarzyna Ankudowicz), która zazwyczaj dolewa oliwy do ognia w i tak już niemałym bałaganie.

Premierowy spektakl w Komedii to typowa sztuka bazująca na zasadzie humoru pomyłek i zwrotów akcji. Widz raczej na próżno może szukać w niej puenty i większego sensu. Oczywistym jest, że w tym rodzaju przedstawień nie chodzi o psychologiczne rozgrywanie postaci i ich problemów. Miło jednak jest, jeśli widz oprócz dawki uśmiechu może wynieść z teatru ciekawe przemyślenia dla siebie. Śmiech bowiem nie wyklucza innych odczuć.

Na pochwałę z pewnością zasługuje praca, jaką aktorzy włożyli w przygotowanie nowego spektaklu. W szczególności moje serce skradł Artur Chamski, który odgrywając twórcę sztuki, inteligenta o nieco ślamazarnym usposobieniu przeszedł sam siebie. Doskonała rola zasługująca na brawa. Całkiem ciekawą kreację stworzył również Przemysław Sadowski, który nie przerysował postaci, tylko oddał jej komediowy charakter.

To co może razić wprawionego widza teatralnego to mało wysublimowany humor. Większość żartów podana jest wprost, czasami nieco na siłę. Brakuje dygresji, inteligentnych niedopowiedzeń, które skleiłyby poszczególne sceny. Można odnieść wrażenie, że nieco inne ujęcie postaci, bądź wyłącznie kosmetyczne poprawki sprawiłyby, że sztuka byłaby dużo lepsza. Sam niewątpliwy talent i niesamowite wysiłki Roberta Rozmusa, Przemysława Sadowskiego, czy też Jana Jankowskiego – które zdecydowanie należy docenić, to jednak za mało. Brakuje reżyserskiej ręki, która pozwoliłaby aktorom na rozwinięcie swoich umiejętności. Chociaż starań na scenie nie można im odmówić, a fani talentu chociażby trzech wyżej wymienionych panów w „Tremie” znajdą coś dla siebie.

fot. WK

Wychodząc z teatru można mieć również poczucie niewykorzystanego potencjału komediowego Katarzyny Ankudowicz. Aktorka ta ma przecież naturalne predyspozycje do gry komediowej, ogromny dystans do siebie, niebanalne poczucie humoru. „Upchanie” tej niebanalnej osobowości w roli przemądrzałej inspicjentki wydaje się zabiegiem chybionym, podcinającym jej skrzydła. Pani Katarzyna zasługuje na zdecydowanie lepiej skrojoną rolę.

Oglądając „Tremę” widz może mieć wrażenie braku tempa akcji. Skoro brakuje już wyraźnej puenty i stawiamy wyłącznie na humor, którego poczucie jak wiadomo każdy ma inne, należałoby zadbać o rytm sceniczny. Podczas 150 minut spektaklu można odnieść wrażenie, że fabuła jest rwana, co wydaje się, że odczuwane jest przez samych aktorów. Drażnić może także wielokrotne używanie przekleństw. Rozumiem, że takie ujęcie ma wspomóc ekspresję. Patryk Vega w końcu zbudował na takim podejściu kilka filmów. Jednakże właściwie niczym nieuzasadniona „kurwa” padająca na scenie nieco drażni ucho.

Aby docenić grę Katarzyny Kwiatkowskiej w premierze Komedii trzeba być najprawdopodobniej jej koneserem i oddanym fanem. Osobiście widziałem kilka przedstawień z tą aktorką i wydaje się, że nie dość, że wszędzie gra w bardzo podobny sposób, to ta kreacja raczej nie była jej najbardziej udaną. Rola Matyldy Damięckiej jako sekretarki – lolitki, słodkiej dziewczyny z ochotą znalezienia się w łóżku wszystkich aktorów – najlepiej naraz, jest mocno przerysowana. Zrozumiały jest zamysł samej postaci, jednak sposób jej odtworzenia pozostawia zbyt wiele do życzenia. Miało być śmiesznie wyszło karykaturalnie.

Pomimo powyższych mankamentów niewątpliwie „Trema” w Komedii znajdzie swoich zwolenników. Podczas spektaklu zdarzają się śmieszne momenty, które mogą zapaść w pamięć. Widz wymagający jednak może poczuć się nie do końca zaspokojony. Za bardzo bowiem postawiono na próbę rozbawienia widowni, a za mało na warsztat aktorski. Humor przedstawiony w sztuce bowiem raczej trafi do widza, który lubi mieć żart podany „na tacy”, niż do tego, dla którego teatr – nawet komediowy jest niezapomnianą intelektualną i rozrywkową przygodą.

ks

Posted by wk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *