Musical, który podbił Broadway, zawładnął West Endem teraz wkracza przebojem na polską scenę muzyczną. Od 12 września możemy zobaczyć go w warszawskim Teatrze Syrena. Czy międzynarodowy sukces zostanie osiągnięty także w naszym kraju? Twórcy zrobili co mogli, ale wiele zależy od publiczności.
To nie jest przedstawienie dla rodzin z małymi dziećmi (chyba że wychowujecie je w naprawdę rockowym klimacie), najprawdopodobniej nie odnajdą się podczas niego także członkowie domów zakonnych, kółek literackich (chociaż kto wie) oraz osoby nad wyraz pruderyjne. Trzymajcie kapelusze, zawiążcie apaszki, zapnijcie pasy. „Rock of Ages” to prawdziwa jazda bez trzymanki!
Odwaga reżysera

Ten musical jest trochę jak rollercoaster. Każdy może spróbować, ale nie każdemu spodoba się. Śmiałe sceny, humor zahaczający o granice dobrego smaku (ale nieprzekraczający jej), a także kawał naprawdę dobrej muzyki w oryginalnej adaptacji. To wszystko spotkamy na Litewskiej 3. W tym kontekście uznanie należy się dla Jacka Mikołajczyka – dyrektora Syreny i jednocześnie reżysera spektaklu. Trzeba przyznać, że postawił wszystko na jedną kartę. To postawa godna pochwały. Musical jest stworzony na najwyższym poziomie – w każdym możliwym kontekście – nie ustępuje produkcjom zagranicznym. Jednakże z pewnością nie wszystkim on się spodoba. W szczególności zawiedzione będą te osoby, które wybiorą się do teatru z nastawieniem obejrzenia przyjemnej historyjki o grupie ludzi z ideową, lecz niezbyt gwałtowną potrzebą tworzenia muzyki o nieco cięższych brzmieniach aniżeli disco. To nie jest różowa opowieść o „rock polo” ze Sławomirem w tle. Zasiadając w fotelu otrzymamy tygiel emocji, wściekłe brzmienie gitar, seks, dragi i klimat zadymionego klubu Burbon Room znajdującego się w Sunset Strip. Podczas niecałych trzech godzin spektaklu wkraczamy w świat rocka, ze wszystkimi tego konsekwencjami!
Rockmani kontra reszta świata
Lata 80., Los Angeles i Strip jako egzemplifikacja wylęgarni talentów rocka. To tutaj poznajemy Drew’a, który dorabiając w barze marzy o karierze rockmana. Tutaj też przyjeżdża Sherrie, dziewczyna z prowincji chcąca zrobić wielką karierę aktorską. Obydwoje spotykają się w klubie Burbon, gdzie zatrudnia ich Dennis. Prawdziwy dobry duch okolicznych fanów ciężkich brzmień. Niestety dzielnicę nawiedza także deweloper Hertz chcący dokonać rewitalizacji dzielnicy. Ta zaś wiąże się ze zburzeniem klubu. Dennis, aby ratować sytuację zaprasza do siebie starego znajomego, gwiazdę rocka Staceego Jaxxa. To połączenie okazuje się prawdziwą mieszanką wybuchową. Co z tego wyjdzie? Zobaczcie sami!
„Rock of Ages” to wspaniała produkcja pod kątem muzycznym i aktorskim. Przede wszystkim na ogromną pochwałę zasługuje zespół pod kierownictwem muzycznym Tomasza Filipczaka. Dzięki ich pracy widz ma okazję usłyszeć naprawdę dobrą muzykę.

Niemniej ukłony należy skierować wobec wszystkich występujących artystów. Widać ogrom pracy włożony w przygotowanie spektaklu. Reżyser Jacek Mikołajczyk podkreślał jak dużą wagę przykładano do doboru odpowiednich głosów i aranżacji. To rzeczywiście słychać! Co więcej, piosenki są śpiewane niezwykle czysto i wyraźnie, co nie jest wcale oczywiste podczas musicali.
Właściwie niesprawiedliwym wydaje się wyróżnianie poszczególnych aktorów, bo wszyscy zasługują na owacje. Jednakże nie sposób nie uhonorować pracy Rafała Szatana oraz Dominiki Guzek (odpowiednio rola Drew oraz Sherrie). Para ta zagrała magicznie, zaśpiewała zjawiskowo, a i w tańcu niczego im nie brakowało. Wielkie brawa! Wspaniałe głosy, genialne kreacje. Chciałoby się więcej i więcej.
Genialną rolę odegrał także Filip Cembala (Lonny), który pełniąc rolę narratora, a jednocześnie uczestnika wszystkich wydarzeń, niejednokrotnie wprawiał widzów w śmiech. Niewybredne żarty tej postaci stają się kolorytem dla całej opowiedzianej historii. Nieoceniony wkład humorystyczny do akcji ma także postać Franza (grana przez Marka Grabinioka). Kiedy zobaczycie zrozumiecie sami! Tomasz Steciuk (Dennis), Marcin Wortmann (Stacee Jaxx), Agnieszka Rose (Regina), Marta Burdynowicz (Justice), Piotr Siejka (Hertz) oraz wszyscy pozostali aktorzy zasługują na słowa uznania. Skomplikowane układy choreograficzne, aktywne używanie scenografii, wiele partii wokalnych, a to wszystko podczas akcji, która nie zwalnia tempa. Chapeau bas!
Podkreślić należy, że w recenzji opisujemy jedynie aktorów, których widzieliśmy podczas przedstawienia. Warto zwrócić uwagę, że postaci są grane przez różnych wykonawców – pełen spis obsady znajduje się poniżej.
Swoim kunsztem nie odstawali także tancerze. Skomplikowane sekwencje oraz bardzo dużo energetycznego tańca. To coś symptomatycznego dla „Rock of Ages”. To ogromna praca, która została wykonana bardzo skrupulatnie. W szczególności na pochwałę zasługuje Ewelina Kruk, której ruchy, poczucie rytmu oraz kunszt przykuwały wzrok.
Oddająca klimat lat 80. scenografia stworzona została przez Mariusza Napierałę. Kostiumy – nie tylko piękne, ale także wydające się jako rozwiązania bardzo funkcjonalne – to dzieło Tomasza Jacykowa.
Pytanie do publiczności
Te wszystkie składowe oddają jak wielkim przedsięwzięciem było stworzenie nowego musicalu w Syrenie. Co więcej, te przedsięwzięcie jest bardzo udane. Zrealizowane z wielkim rozmachem, ale także dbałością o jakość i szczegóły. Bezkompromisowość Jacka Mikołajczyka powinna zaprocentować wśród fanów prawdziwych musicali jakościowych. Jednakże może spowodować, że część publiczności wyjdzie z teatru niezadowolona. Pomiędzy Scyllą robienia teatru kasowego a Charybdą tworzenia sztuki pan dyrektor postawił na tę drugą. I to zasługuje na pochwałę! Pytanie czy tę nieustępliwość doceni widownia?
„Rock of Ages” to trzy godziny bardzo dobrej muzyki rockowej m.in. „The Final Cuntdown”, „I Wanna Rock”, czy „The Search is Over”. Wartka akcja, oraz wiele momentów humorystycznych (choć niekiedy wulgarnych) to coś charakterystycznego dla premierowego przedstawienia w Syrenie. Sex, drugs and rock & roll to najlepszy opis świata rockowego. To także najlepszy opis „Rock of Ages”. To doskonała propozycja dla wszystkich, którzy chcą zobaczy efektowny teatr w niegrzecznym wydaniu. Dla tych bardziej grzecznych i ułożonych polecamy poczekać na kolejną premierę w Syrenie.
Recenzja: Kamil Stępniak
Sprawdź repertuar Teatru Syrena:
https://www.teatrsyrena.pl/kalendarium.html
Obsada:
Sherrie
Barbara Garstka, Dominika Guzek
Drew
Karol Drozd, Rafał Szatan
Lonny
Filip Cembala, Przemysław Glapiński
Dennis
Damian Aleksander, Tomasz Steciuk
Stacee Jaxx
Grzegorz Wilk, Marcin Wortmann
Regina
Natalia Kujawa, Agnieszka Rose
Justice
Marta Burdynowicz, Magdalena Placek Boryń
Hertz
Michał Konarski, Piotr Siejka
Franz
Maciej Dybowski, Marek Grabiniok
Ja’Keith Gill
Albert Osik, Jacek Pluta
Zespół:
Monika Bestecka
Beatrycze Łukaszewska
Kornelia Raniszewska
Anna Terpiłowska
Agnieszka Tylutki
Katarzyna Walczak
Krzysztof Broda-Żurawski
Paweł Góralski
Michał Słomka
Kamil Zięba
Wiktor Korzeniowski
Tancerze:
Katarzyna Gocał
Ewelina Kruk
Nika Warszawska
Karol Pruciak
Szymon Sztukowski
Bartłomiej Zaniewicz
Dość słabo wokalnie, wulgaryzmy w niektórych momentach “na siłę” rockujące – niby klimat. Brak autentyzmu. Rodzina Adamsów była bardziej udana. Uważam że gdyby sztuka była na takim poziomie jak recenzja, to byłbym ukontentowany. A tak to było gorzej niż w Rampie, gorzej niż w Romie (piszę o kwesti wokalnej). Scenografia, ruch sceniczny, promocja – to faktycznie na wysokim poziomie ale…. Mogłoby być lepiej. Zwłaszcza że wplecenie wulgaryzmów w teksty piosenek lub dialogi nie oznacza automatycznie że osiągamy rewizyjną rockoperę… Na żywo nasz język jest tak zwulgaryzowany że takie wtręty to chyba tylko wspomnianych zakonników i inne odcięte od rzeczywistości jednostki potrafią “zabawić”, sztuki nie zbwiły ale wycieczki szkolne byłyby z pewnością rozbawione, tylko tu zderzenie z założoną granicą wiekową.
Sztuka wulgarna. Brak rezyserii. Straszna chala. Niektorzy po przerwie nie wrocili na sale. Wyszedlem z zona zniesmaczony z teatru. Zarty niesmaczne, proste jak cep. Dawno nie ogladalem tak kiepskiej sztuki. Zmarnowane dobre glosy spiewajacych artystow.
Przedstawienie z dnia 18 stycznia (warto sprawdzić obsadę) wypadło bardzo słabo. W warstwie wokalnej oraz tzw. scenicznego pazura dały się zauważyć braki. Często zasłaniane przez grupowe układy choreograficzne, które skutecznie tłumiły nieczystości w śpiewie aktorów. Jednak największą pretensję mam do tłumacza tekstów piosenek, który wielokrotnie wkładał zbyt długie lub trudne frazy w miejsce angielskich oryginałów – szczególnie widoczne/słyszalne jest w “I wanna know what love is” oraz “More than words”. Łamańce języka polskiego niszczyły przedstawienie i wszelkie próby rockowych wokaliz.
Fabuła sztuki jest prosta jak konstrukcja cepa, jednak widz udający się na to przedstawienie zdaje sobie z tego sprawę. Nie szukałem zawiłości lirycznych lecz dobrej zabawy. A jej niestety było bardzo mało.
PS. ograniczenie ilości wulgaryzmów o połowę znacznie poprawiłoby odbiór przedstawienia. Niestety sprawdza się stare powiedzenie, że dobrze rzucona kur..a potrafi postawić kropkę. Ich zbyt duża ilość przypominała nocne Polaków rozmowy spod altany śmietnikowej.