Mierząc się z klasykiem, a takimi są na pewno “Kogel-mogel” oraz “Galimatias, czyli kogel-mogiel 2” ściąga się na siebie nieunikniony głos krytyki i porównywania. Mając w świadomości, że “Miszmasz, czyli kogel-mogel 3” będzie porównywany z genialnymi pierwszymi częściami wspaniałego, kultowego i niesłychanie popularnego filmu twórcy “trójki” powinni dołożyć wszelkich starań aby udźwignąć brzemię na nich ciążące. Niestety tak jakby się nie udało.

Co można powiedzieć pozytywnego o najnowszej części “Kogla-mogla”? Z pewnością były śmieszne momenty, które powodowały, że widz uśmiechał się pod nosem. Drugim pozytywnym zaskoczeniem jest gra Katarzyny Skrzyneckiej. Aktorka dała upust swoim możliwościom i wykreowała śmieszną, ale nie przerysowaną postać. Grała rzeczywiście świetnie i dla pani Katarzyny warto zobaczyć ten film.
Co więcej można powiedzieć na temat kontynuacji kultowej serii? Gdy kawałek śpiewany przez Zenona Martyniuka staje się jednym z ciekawszych momentów w filmie, to chyba mówi samo za siebie.
Najpierw o aktorach i ich grze. Oprócz Katarzyny Skrzyneckiej na plus można ocenić grę Ewy Kasprzyk, chociaż w moim przekonaniu reżyser i scenarzysta utkwili tę postać w ciągłym mówieniu znanego zwrotu “to jest tak jakby…” (i tutaj należy wstawić wszelkie rzeczowniki znajdujące się w dialogu pani Ewy. Postać wpadła w pułapkę przerysowania i pryzmatu poprzednich części. Zdzisław Wardejn robił co mógł, ale przy tak napisanym scenariuszu mógł niewiele. To nie wina aktora, w jakim kontekście musi grać. Postać jednak budzi sympatię chociaż z prześmiesznego docenta zrobiono nostalgicznego profesora. Może takie życie.
Kilka przyjemnych i miłych dla oka scen zagrali Nikodem Rozbicki oraz Aleksandra Hamkało. Piotrusia zagrał Maciej Zakościelny. Raczej bez wyrazu, ale popisać się umiejętnościami też nie miał zbytnio gdzie i kiedy. Grażyna Błęcka-Kolska z Kasią z dawnych lat ma tyle, ile prl-owska Warszawa z dzisiejszym życiem stolicy. Generalnie miejsc e to samo, tylko wszystko dookoła jakby inne. Skrzywdzono Małgorzatę Rożniatowską, którą mieliśmy okazję oglądać wielokrotnie w fantastycznych rolach teatralnych, a tutaj kazano jej udawać panią popalającą marihuanę.
Reszta nazwisk, chociaż wielka i znana w całej Polsce raczej nie zachwyciła. Małe role, często niestety bardzo infantylne. Aż bierze zdziwienie, że tacy aktorzy zgodzili się zagrać w takim pastiszu. Być może zostali skuszeni legendą poprzednich części. Z pewnością będą chcieli o tym jak najszybciej zapomnieć.
Dialogi mizerne, zagrane sztucznie i topornie. Wszystko na siłę tak, że widać chęć zarobienia na filmie, a nie zrobienia czegoś wyjątkowego, śmiesznego ale z klasą.
Na koniec pozostawić należy scenariusz, gdyż w mojej opinii to on w większości zawinił. Skoro zatrudniono bowiem jednych z najlepszych polskich aktorów, a ci grają jak dzieci w szkolnej akademii to coś jest nie tak. Widocznie sami nie byli przekonani do swoich postaci. W sumie nie ma się co dziwić.
Fabuła jest tak zła, że nawet kilka śmiesznych żartów nie uratuje całości. Oparcie wszystkiego o wątek hodowania marihuany na strychu przez syna Kasi jest po prostu zły, nudny, niedopracowany. Przez to też film staje się jednowymiarowy, brak wątków pobocznych, największego tempa akcji nadaję piosenka zespołu “Wilki”. Gdyby jej tam nie było, to byśmy posnęli.
Na obronę jednak nowej części “Kogla-mogla” należy powiedzieć, że film ten wpisuje się we wspaniałą Polską tradycję kiepskich komedii i ich remake’ów. Co więcej, na tle poniektórych naprawdę wypada on nieźle. Zależy więc kto czego szuka w kinie. Jeśli są osoby, które będzie śmieszyło to, że Barbara Wolańska przez cały film mówi o tym jak znaleźć “punkt G” u kobiety, to z pewnością się ubawią. Zapewne tak jak twórcy. Są różne wrażliwości, więc każdy powinien sobie wyrobić własną opinię.
Prawda jest jednak taka, że miał być tak jakby hit, a wyszedł kit. Bez polotu, bez smaku, z małą dawką humoru niskiej próby. Zmarnowana szansa na kontynuację wspaniałej serii.